Przepis piszę późno w nocy, myśląc już o Wielkanocy. Jak możliwe to Kochani, że w kożuchy wciąż odziani, pochowali ledwie bombki, planujemy znów porządki.
Czekałam cały rok żeby przygotować te ptysie. Idealne na dzisiaj. Serce, róż, odrobina kiczu, to przecież 14 lutego! Oto moja walentynka. Zróbcie tak samo, no chyba, że Wasz facet, ze wszystkich słodyczy, najbardziej lubi kiełbasę.
Będąc ostatnio pod wrażeniem kilku pozycji literacko - filmowych, postanowiłam spędzić pewien, piątkowy wieczór w stylu, przez żołądek do serca. Nie były to Przepiórki w płatkach róży*, choć chciałabym mieć moc wszechwładnej, kuchennej mistrzyni, Tity. Upiekłam drożdżowe pier
I tak znalazłam się między młotem a kowadłem. Przygotowania do maratonu nabierają rozpędu, a po drodze tłusty czwartek, dla maratończyka uwierająca data. Zjeść? Czy nie zjeść? Każdy nabyty kilogram, a nawet dekagram to stracona minuta i pożegnanie z życiówką. W tym roku nie robimy pączków!
Zdając sobie sprawę, że wypiekanie pieczywa, stanie się moim "chlebem powszednim", postanowiłam uprościć tę procedurę na tyle, ile jest to możliwe. Ponieważ do tej pory nie weszłam w posiadanie kamienia do pieczenia czy koszyka do wyrastania, wykorzystuję swoje własne patenty.