I w ten oto bezczelny sposób, minęły ferie. Niby aktywnie, bo narty, spacery, bieganie, tylko w okolicy pasa jakoś szerzej się zrobiło, no i waga szczera do bólu. Gromadne spędzanie urlopu nigdy nie należy do postnych.
Właściwie to sama nie wiem dlaczego lazania nie weszła do panteonu dań kultowych. To znaczy weszła, ale nie została skatalogowana. A przecież wykarmiłam nią tyle wygłodniałych żołądków.
Dziś na obiad, wprost z zamrażalnika na stół, wjechała kapusta z grochem, wspomnienie wigilijnej kolacji. Do tego tłuczone ziemniaki. Ulubione zestawienie Dawida. W zanadrzu chowam kilka poświątecznych smakołyków, ku uciesze szanownego małżonka.
Proszę Państwa, przedstawiam ciasto, przez które stałam się nieszczęśliwą posiadaczką dwóch ekstra kilogramów tłuszczu. W pewnych kręgach nazywane jest snikersem, ale branżowe określenia miażdżą mi uszy. Ciasto z miodem, bitą śmietaną i prażonym orzechami, oddaje sedno i...uzależnia.
Czy robienie nalewek może stać się hobby? Może. Miesiąc bez zalewania owoców spirytusem, miesiącem straconym. Ale odkąd krzewy i drzewa owocowe zapadły w zimowy sen, mnie dręczy nalewkowy przestój. Na szczęście spotkałam się z Piotrem, który podobnie jak ja, lubi zalewać.