Zapiekanka "co się nawinie", to wyjątkowo spontaniczne i beztroskie danie. W moim przypadku wyglada to tak... wracam do domu samochodem, jeśli odpala. Od ronda Kotlarskiego myślę o tym, co upichcić. (Warunki sprzyjają, bo radio w lanosie od sześciu miesięcy nie działa).
- 1 kg ziemniaków
- 1 papryka w dowolnym kolorze
- 30 dag pieczarek
- 3 cebule
- 1 marchewka
- boczek
- sól
- pieprz
Na samym dnie lodówki zawsze leżakują ziemniaki, one często stanowią podstawę moich obiadów. Wpadam do domu, myję ręce, całuje i ściskam się z dzieciakami. Dawid w tym czasie obiera pyry, marchewkę, cebulę. Po kwadransie dzieciaki przejmuje tata, ja, narzucam fartuszek i kroję boczek, w plastry (zabawa z mięsem zawsze należy do mnie, z wyjątkiem smażenia mięsa mielonego do lazanii i spaghetti). Z górnej szafki wyjmuję naczynie żaroodporne, dlaczego ON je tak wysoko schował, przecież ja mam 158 cm wzrostu??!!! Upewniwszy się, że stoję na pewnym gruncie, układam boczek na dnie naczynia, tłuszcz sprawi, że od dołu nic nam się nie przypali. (Piszę od dołu, bo góra ostatnio mocno się zrumieniła). Na boczek spontanicznie rozrzucam, dość cienkie plastry ziemniaków, na to poszatkowana "na okrągło" cebula, krążki marchewki, słupki papryki. W składnikach wymieniłam pieczarki, ale one nie są konieczne. Zasada jest następująca, czego nie ma w lodówce, tego nie uświadczysz na talerzu. Pierwszą warstwę posypuję solą i świeżo zmielonym pieprzem, nieświeżo zmielony też się nadaje. Biorę się za kolejną warstwę, boczek, ziemniaki, cebula, marchewka, opcjonalne pieczarki, sól, pieprz. W sezonie letnim staję się kreatywna niczym Martha S. Samowolną zapiekankę pstrzę cukinią, papryką we wszystkich kolorach, buraczkami, porem, po prostu, co się nawinie.
Naczynie wypełnione po brzegi, wsuwam do piekarnika na godzinkę z tzw.hakiem i zapiekam, w temperaturze ok 220 stopni. W ustawieniu ciepłoty piekarnikowej nie jestem najściślejsza, bo nieustannie eksperymentuję z nowym piecem.
Ale super opcja, to tzw: "garnek". Wszystko, co wymieniłam, (kiełbasa mile widziana też) ładujemy do potężnego żeliwnego garnka. Dusimy ok 1,5 godziny nad ogniem (skonstruowanie paleniska to męskie zajęcie, apeluję do wszystkich Pań, dajmy się wykazać mężowi, partnerowi, sąsiadowi..) Nad temperaturą w tym przypadku zapanować się nie da, a ewentualne elementy przypalone, to tylko dodatkowa atrakcja. Oświadczam, a na świadków biorę męża i teściów, potrawy z grilla wymiękają przy "garnku" a goście proszą o dokładkę, takich gości lubię najbardziej.